Szyld „wulkaniczności” – skądinąd bardzo atrakcyjny
w rejonach Soave i Colli Euganei, gdzie wulkan rośnie na wulkanie – towarzyszył
nam przez wszystkie dni dziennikarskiego objazdu po winnicach między Padwą i
Weroną. Piliśmy zatem wulkaniczne soave, gambellary, monti lessini i colli
euganei, smakowaliśmy wulkanicznych win z południowych apelacji etna, campi
flegrei, vesuvio czy bianco di pitigliano, kosztowaliśmy wreszcie wulkanicznych
win z Santorini, Oregonu i Nowej Zelandii. Dałbym sobie głowę uciąć, że co
najmniej jedno było z Japonii. I co? I nic. „Can you smell that bloody
volcano?” – tym razem to ja pytałem Morrisa.
Diego Tomasi wygłosił ilustrowaną przeźroczami
prelekcję o wulkaniczności i jej wpływie na winorośl. Richard Boudains z
„Decantera” w dyskusji panelowej spierał się na temat wulkaniczności i
mineralności z Moniką Larner („Wine Enthusiast”). Profesor Attillo Scienza dał
wykład o budowie geologicznej wzgórz euganejskich, w którym ze swadą sięgał do
czasów dawno minionych – lekko licząc jakieś 35 milionów lat wstecz.
Wypełniliśmy notatkami dwa kajety. Lecz czy pomogło nam to dopatrzyć się
wulkaniczności w aromacie i smaku wina? „Can you smell that bloody volcano?” –
wymienialiśmy się spłoszonymi spojrzeniami.
A warunki, by poczuć wulkan w kieliszku, mieliśmy
najlepsze z możliwych. Jedna tylko degustacja na otwartym powietrzu pozwalała
skosztować 80 win z różnych crus
soave, podzielonych zręcznie na dwie grupy: wulkaniczne i niewulkaniczne (w tym
wypadku wyrosłe na glebach wapiennych). Z działek wcale od siebie nieodległych,
często od jednego i tego samego producenta. Okazja, by wyrobić sobie zdanie o
różnicy między wulkanicznym a wapiennym podłożem i jego wpływie na aromaty
wina, wymarzona. Wyrobiłem sobie zdanie, ale do dziś wstyd mi się nim chwalić.
Różnicy nie ma żadnej. „Can you smell that bloody volcano?” – podpytywałem dla
pewności także Michaela Edwardsa przy wieczornej kolacji, próbując przekrzyczeć
(wulkaniczne) fajerwerki.
Więc jak to tak? Bujda na resorach? Chwyt promocyjny
mający odbudować dawną reputację soave? Próba znalezienia wspólnej – choćby
naciąganej – płaszczyzny między soave a wzgórzami euganejskimi, by wspólnymi
siłami promować region? Nie do końca.
Specjaliści przekonują bowiem, że winorośl rosnąca
na ciężkich bazaltach kolumnowych ma się jak najlepiej. Im więcej skały a mniej
sypkiej gleby, tym mniejsza konkurencja dokoła – wino swobodnie rozwija głęboko
penetrujące systemy korzeniowe. Wulkan daje winorośli krzepkość, odporność,
hart ciała i ducha (ponoć i sama przeklęta filoksera mniej chętnie wżera się w
korzenie win rosnących na wulkanicznych glebach). Ale podobnie trudne (czytaj:
korzystne) warunki napotyka winorośl na glebach wapiennych czy granitowych. Cóż
więcej zawdzięcza wulkanom?
Co do jednego uczeni wydają się być zgodni: gleby
wulkaniczne zapewniają winorośli specyficzny i trwały mikroklimat. Stanowią
rodzaj ochronnego parasola i stabilizatora pozwalającego obywać się bez chemii
lub przy jej zupełnie minimalnym udziale – w tym sensie pełnią podobną rolę, co
muł z wylewającego Nilu dla Egipcjan. Idea zrównoważonego rozwoju w
winogrodnictwie ma zatem w wulkanach wielkich sprzymierzeńców.
A że niekoniecznie czujemy je w gotowym winie, że
winorośl – wbrew dość powszechnemu przekonaniu nie tylko laików – nie wysysa z
ziemi wulkaniczno-mineralnych aromatów? Cóż, nie zawsze i nie wszystko musimy
mieć w kieliszku.