logo

środa, 10 kwietnia 2013

James Bond z Médoc


Jak wiadomo, pogoda dla Brytyjczyka ma wymiar niemal religijny. Angielskie serwisy informacyjne poświęcają jej więcej czasu i atencji niż rozgrywkom w krykieta, a etykieta towarzyska wymaga, by w rozmowie z Brytyjczykiem temat pogody poruszyć podczas pierwszych czterech minut. Najlepiej zresztą mieć o nadchodzącej aurze zdanie jak najgorsze. Potem już można swobodniej: świętej pamięci Margaret Thatcher, polo, golf, ciąża księżnej Kate, Manchester United, Falklandy...



Metafizycznej roli, jaką pełni pogoda w życiu przeciętnego Brytyjczyka, doświadczyłem na własnej skórze wiele lat temu, kiedy poszukując spokojnego miejsca na rodzinny urlop wynająłem zdalnie pokój w „urokliwym château” opodal Vaison-la-Romaine – ot tak, żeby mieć blisko do najważniejszych południoworodańskich apelacji. „Skosztuj naszych win” – zachęcała strona internetowa posiadłości nienaganną angielszczyzną. Dałem się skusić.

Château okazało się miłym wiejskim domem z wykonaną z pustaków wieżyczką dopiero co dobudowaną do pierwszego piętra, która dość żałośnie usprawiedliwiała dumną nazwę przybytku. Ale to nie wzbudziło jeszcze moich wątpliwości. Właściciel posługiwał się doskonale językiem angielskim, co było mi bardzo na rękę i także z początku nie dało do myślenia. „Nasze wina?” - odparł zagadnięty o możliwość degustacji – „Tu wszędzie są nasze wina. Proszę tylko spojrzeć. Nie, nie, my nie produkujemy własnych win. Mamy za to swoją marmoladę”. Marmolada była znakomita, a ja wciąż tkwiłem w przekonaniu, że trafiłem oto na nieco ekscentrycznego, ale w gruncie rzeczy sympatycznego francuskiego gospodarza. Dopiero rozgrzany do czerwoności kominek w jego prywatnym saloniku (była połowa sierpnia), dał mi poważnie do myślenia. Kiedy więc przy śniadaniu (była dopiero 9.00, a słońce już grzało niemożliwie) zaczął w celach towarzyskich narzekać na pogodę, zrozumiałem, że mam przed sobą modelowy egzemplarz brytyjskiego renegata, który – jak setki sobie podobnych – porzucił londyńską mgłę i słotę, by cieszyć się beztroskim życiem w słonecznej Prowansji.

Ta pouczająca przygoda przypomniała mi się w związku z niezwykłą osobą hrabiego Johna Umberto Salviego MW. Ten sympatyczny dziennikarz o powierzchowności Gandalfa (nieco tylko niższy), z pochodzenia Anglik o nie byle jakich włoskich korzeniach, z wyboru zaś Francuz, niestrudzenie od 40 lat przemierza świat pisząc o winie i kuchni, zasiada w niezliczonej liczbie rad i zarządów najważniejszych instytucji winiarskich na kuli ziemskiej (BCWW, FIJEV, AFJEV, SLWCV, INAO, IMW, IUO, FIG, AFGT, APCIG, CTB, GP, JSt.-E, CBM), jest jednym z pierwszych Masters of Wine w historii tego wyróżnienia i ma przy tym porządne wykształcenie enologiczne (studiował w Bordeaux pod Peynaudem).

John Salvi w mołdawskiej wytwórni  Cricova. Fot. M.Bardel

Szczególnie chętnie zapędza się w środkowo-europejski świat winiarski – zdążył go już bowiem poznać od nieco innej strony, kiedy to, w czasach Zimnej wojny, wywiad angielski przydzielił go do obsady ambasady brytyjskiej w Budapeszcie. „I was a spy, my friend...” – udało mi się tę opowieść usłyszeć z pierwszej ręki – „I was on Her Majesty’s Secret Service”. Jako biegle posługujący się językiem rosyjskim, John spędzał dnie i noce podsłuchując Sowietów w eterze. Dziś nie potrafi ro rosyjsku wypowiedzieć słowa – zapomniał, wyparł ze świadomości.

Od 35 lat mieszka na prawym brzegu Żyrondy, opodal Margaux, i od lat, miesiąc w miesiąc, sporządza wyczerpujące raporty o... pogodzie w Bordeaux. Można je znaleźć (za drobną opłatą) na jego stronach internetowych (http://john.salvi.free.fr/). „Bordeaux Weather Report” to jednak o wiele więcej niż komunikat meteorologiczny: to bardzo rzetelna analiza wpływu najważniejszych czynników pogodowych na bordoskie winogrady: pozycja obowiązkowa dla winnych inwestorów i – jak się spodziewam – przyprawiająca o dreszcze rozkoszy lektura dla każdego porządnego poddanego Królowej.

Mimo zaawansowanego wieku wciąż podróżuje: odwiedził nawet tak egzotyczny winiarsko kraj jak... Polska. Po winnicy Srebrna Góra oprowadzał go Wojciech Bosak. Zachwycony pobytem w naszym kraju spisał nawet artykuł na temat polskiego winiarstwa. „W głębi swojej ignorancji – pisze w relacji z krakowskich Bielan – sądziłem, że w Polsce nie ma żadnej kultury winiarskiej. Byłem w błędzie. Kultury winiarskiej co prawda rzeczywiście nie ma, ale BYŁA...”. Dzięki artykułowi Johna w świat poszła zatem informacja o dawnych dziejach polskiego rzemiosła winnego, a także o nieśmiałych próbach odrodzenia tej tradycji, jakie podejmują współcześnie polscy winiarze”.


1 komentarz: