logo

czwartek, 12 września 2013

Piękno dysonansu

Miałem może osiemnaście, może dziewiętnaście lat, kiedy – pod wpływem mody wspomaganej kolejnymi tomami BB, czyli Biblioteki Bestsellerów Wydawnictwa Literackiego – pochłaniałem, wraz z kolegami różnych Marquezów, Borgesów i Cortazarów. Niewiele pamiętam z tamtej gorączkowej i masowej lektury z jednym wyjątkiem: otóż nie potrafiłem nigdy zrozumieć tych wszystkich Aurelianów i Jose Arcardiów, którzy znajdowali szczerą i powtarzalną rozkosz w uprawianiu miłości z kobietami przedstawianymi przez narratora – by tak oględnie rzec – jako nie najhojniej przez naturę wdziękami obdarzone. Wszystkie te Nigromanty o biodrach klaczy „pachnące zwiędłymi liśćmi” fascynowały moich bohaterów, mnie raczej napawając naiwną niechęcią.

Cóż! Człowiek był młody, głupi, z życia jeszcze wiele nierozumiejący – rozglądał się za kobietami o urodzie wygładzonej, wolnej od skaz, zmarszczek czy piegów nie daj Boże, niespecyficznej, pozbawionej charakteru, okrągłej, proporcjonalnej i symetrycznej. Z rudych się śmiał, tych w okularach nie poważał, uciekał przed nadmierną krągłością.


Młodość to na szczęście przypadłość, która z czasem sama mija, a wiek podeszły (w skrócie: ubytki w uzębieniu, zainteresowanie czterdziestolatkami, lumbago) wyostrza zmysły i znacząco modyfikuje rozumienie piękna. Drobne niedoskonałości, zamiast odstręczać, przyciągają uwagę, asymetrie dodają intrygującego uroku, pewna przesada tu i ówdzie podkreśla unikalność i zaostrza ciekawość. Piękno dojrzałe nie potrzebuje naiwnej dziecięcej harmonii – jest pięknem zgrabnego dysonansu. Tyle o kobietach. Teraz o winie. Z winem jest tak samo.

Wśród bowiem wielu błędów, jakie podczas winifikacji mogą się winu przydarzyć, są takie, co do których nie zawsze i nie wszędzie ośmielam się mieć pewność, że czynią winu szkodę. Są takie niedociągnięcia, które czynią wino bardziej intrygującym, innym, niecodziennym, które wybudzają nas, krytyków, z dogmatycznej drzemki podczas konkursów i degustacji. Mówimy wtedy o winach kontrowersyjnych – jednych z marszu odrzucają, innym dostarczają wzruszeń niezwykłych.

Kontrowersyjne mogą być nuty benzyny w starych rieslingach, stajenny smrodek bakterii brettanomyces, nadmiar tzw. kocich sików, drapieżne garbniki, uszczypliwa kwasowość czy wyraźne utlenienie. Od pewnego czasu coraz częściej łapię się na tym, że zamiast wyraźnego absmaku, niektóre z takich lekko zwichrowanych win budzą we mnie sentyment. W arkuszu sędziowskim wstawiam jeszcze surowe i sprawiedliwe minusy, ale w duchu myślę sobie: ależ by to się ślicznie nadawało do wieprzowej wątróbki! Takie wino zapada mi w pamięć, do niego wracam w myślach, kiedy te wszystkie okrągłe i ugrzecznione, obrzydliwie do siebie podobne wina nagradzane srebrnymi medalami dawno już zatarły po sobie najmniejszy ślad.

Znudzenie zwykłością, powtarzalnością, utartymi prawidłami? Z pewnością. Co jeszcze? Może potrzeba odkrywania piękna zakrytego przed oczami całej reszty niedowidzących? Odkrywania na własną rękę, po swojemu, bez dzielenia wspólnych gustów i smaków większości.
Nie takie się rzeczy, z wiekiem, dzieją z człowiekiem.