Wkrótce minie dwadzieścia lat od oficjalnej śmierci
apartheidu, ale tu, w Kraju Przylądkowym, wciąż trzeba znać się na kolorach.
Bez tego ani rusz. Dla dobrze wychowanego Europejczyka subtelne odcienie na
śniadych twarzach bywają nie do odróżnienia, a to wprowadza – jak przekonuję
się tu niemal codziennie – sporo zamieszania.
Przygotowując się do spotkania z Ntsiki Biyelą,
słynną na cały świat pierwszą czarną winemakerką w Południowej Afryce, ani
przypuszczałem, że już kilka dni wcześniej skosztuję prześlicznej serii win
wyprodukowanych pod czujnym okiem Carmen Stevens, czarnej winiarki, która – jak
się okazuje – ukończyła szkołę enologiczną osiem lat wcześniej od Ntsiki! Nie w
Stellenbosch co prawda, na tamtejszym słynnym uniwersytecie (to tam profesor
Abraham Perold stworzył odmianę pinotage), ale w instytucie rolniczym w
Elsenburgu. Niemniej studia zaczęła już w 1993 roku, na rok przed pierwszymi
wyborami, w których kolorowa większość obywateli mogła oddać swój głos. W
swojej grupie Carmen była jedyną niebiałą kobietą (w ogóle przyjmowano wówczas
tylko jedną kobietę na każdy rok, obojętne jaki by miała kolor skóry). Przyjęto
ją dopiero za czwartym razem, trzykrotnie odrzucając z powodu… nieuregulowanego
stosunku do służby wojskowej. Jak wiadomo bowiem powszechnie, nie może znać się
na winie, kto nie służył w marynarce…
Carmen Stevens |
A jednak to Ntsiki Biyela należy się miano pierwszej
czarnej winemakerki, choć swoje studia w Stellenbosch ukończyła dopiero w 2003
roku. Dlaczego? Otóż dlatego, że ciemnoskóra Carmen wcale nie jest czarna, ale
zaledwie „kolorowa”. W języku apartheidu „czarni” to przede wszystkim Zulusi, Khosa i Sotho
zaś ciemnoskórzy potomkowie kolonistów i miejscowych natywnych Afrykańczyków,
należą do kategorii „kolorowych”. Do tej ostatniej zaliczano także – albo nie zaliczano,
zależnie od decyzji politycznych – Azjatów, z których z kolei wyłączano np.
Japończyków. Dla nich zarezerwowano tytuł „honorowych białych”! Uff! Niełatwo
spamiętać, a jeszcze trudniej stosować w praktyce. Na szczęście zdążyliśmy się
z Carmen na tyle polubić, że zadałem jej w wprost pytanie tyleż naiwne co
niepoprawne polityczne: „Czy ty, do cholery, jesteś czarna czy nieczarna?” – I
otrzymałem odpowiedź sytuującą ją precyzyjnie na wykresie szarości. Na nasze
potrzeby ustaliliśmy zatem, że jest „honorowo” czarną winemakerką. Wina zresztą robi cudowne, co zamierzam szczegółowo
opisać w najbliższym numerze „Czasu Wina” poświęconym kolorowym winemakerom w
RPA.
Ntsiki Biyela |
Ntsiki Biyela tymczasem, to osobna, niezwykła
historia. O ile Carmen marzyła o robieniu wina, Ntsiki, urodzona w maleńkiej
zuluskiej wiosce, 800 mil od najbliższej winnicy, o winie nie wiedziała
zupełnie nic. Nosiła wodę z odległej studni, codziennie pokonywała siedem
kilometrów z wielką wiązką chrustu na opał i uczyła się w miejscowej szkole pozbawionej
dachu. Kiedy w ramach rządowego programu otrzymała stypendium od South African
Airlines, wszyscy w wiosce myśleli, że zostanie… pilotem. A pierwszy łyk wina
wzięła do ust już jako studentka enologii! Wspomina, że było dość obrzydliwe.
Jakim cudem w ciągu kilku kolejnych lat studiów (nie znała Afrikaans, a
większość zajęć prowadzona była w tym właśnie języku) odkryła w sobie nie tylko
pasję ale nadzwyczajny talent winiarski? Dość powiedzieć, że pierwszy wykonany
przez nią w butikowej winiarni Stellekaya Cape Cross rocznik 2004 zdobył złoty
medal w prestiżowym konkursie Micheangelo Awards. I tak się zaczęło…
Urzeczony zarówno urodą jak i namacalnym efektem
pracy obydwu winemakerek odsuwam w czasie rozstrzygnięcie kwestii
pierwszeństwa. Czy to w końcu aż takie ważne, kto i kiedy zabłysnął na
firmamencie afrykańskiego winiarstwa? Dość, że obydwie panie rzucają na kolana.
A kiedy ogień w kolonialnym kominku przygasa, a nos nie pozwala się wydobyć z
kieliszka wypełnionego afrykańskim kabernetem, wszystkie winiarki są czarne…
Wprost z najbliższych okolic Stellenbosch, Południowa Afryka
Michał Bardel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz